niedziela, 15 lutego 2015

#1 "Bezwstydny Mortdecai" ~Refleksje

"Bezwstydny Mortdecai" z pewnością nie jest filmem, który trzeba zobaczyć, można go jednak zakwalifikować do kategorii "warto". Jest to ekranizacja, która pozwala zapomnieć na chwilę o otaczającym świecie i śmiać się bez względu na humor. 
Jednak nie jestem gotowa napisać tym tytule recenzji - powód prosty - książki nie czytałam i nie byłabym w stanie w pełni obiektywnie i profesjonalnie ocenić tego dzieła filmowego. Pozostają mi więc przemyślenia!
Z obsadą, zarysem fabuły, kadrami z filmu można zapoznać się tutaj: klik.


Od razu przyznam się, że na film poszłam ze względu na Johnny'ego Deppa i Gwyneth Paltrow. Są to z pewnością nazwiska lubianych i cieszących się dużą popularnością aktorów. Deep wzbudza spore kontrowersje - zarzuca się mu brak oryginalności, kreowanie bardzo podobnych postaci. Trudno się z tym nie zgodzić - jego role w produkcjach takich jak: "Alicja w krainie czarów", "Jeździec znikąd" są kalką słynnego Jacka Sparrowa. Mają ten sam chód, takie same reakcje, w ten sam sposób są szalone. Na obronę Johnny'ego i jego warsztatu można powiedzieć tylko tyle: został zaszufladkowany i gra, jak zaszufladkowany, gdyby grał inaczej, nie zarabiałby. Ten film jest jednak zupełnie inny. Niestety, z moją opinią nie zgadza się recenzent Filmwebu, chciałabym więc opisać Wam swoje przemyślenia  odnośnie zagadnienia: "W których momentach widać, że Marcin Pietrzyk ma problem z Deepem."

Recenzja pana Marcina Pietrzyka dostępna jest tutaj: klik.

Na samym początku przytoczę tytuł pracy pana Marcina: "Johnny Deep musi odejść". Szczerze mówiąc, uważam, że powinien zostać oznaczony jako spoiler. Czytelnik od razu wie, że w recenzji autor będzie wieszał psy na aktorze. I pewnie niewielu z Was zaskoczy, że naprawdę tak jest.

"Nie mam nic przeciwko temu, by aktorzy wielkiego kalibru z premedytacją niszczyli własną legendę."
To zdanie rozpoczyna wypowiedź pana Marcina. Cóż, jest to dla mnie dość ograniczone stanowisko, które można streścić w słowach: "jeśli coś jest dobre, to po co to ulepszać?" Skoro jakiś aktor dobrze gra za każdym razem takiego samego szaleńca, to dlaczego miałby próbować czegoś nowego, rozwinąć się, jak zrobił to Depp? Skoro J. K. Rowling - postać znana, szanowana - pisze niesamowite książki fantastyczne o Harrym Potterze, to z premedytacją zniszczyła własną legendę publikując "Trafny wybór"? 

"Mam jednak poważny problem z aktorami, którzy sabotują nie tylko swoją karierę, ale i filmy, w których występują. A to jest właśnie przypadek Johnny'ego Deppa i "Bezwstydnego Mortdecaia"."
Cóż, po tym wstępie można się domyśleć, że Johnny Depp chciał zniszczyć ten film. To był jego cel życia. Z pewnością wynajmował najemników, żeby porywali go z planu, gubił scenariusze gdzie popadnie, w wywiadach zdradzał fabułę ze szczegółami, po kryjomu kradł drożdżówki reżyserowi. Cóż, mój komentarz zawiera podobną ilość absurdu co stwierdzenie pana Marcina.

Następnie pan Marcin wspomina cechy Mortdecaia z książki:

"W jego osobie doskonale mieszają się ciapowatość, społeczna bezradność, szczypta szaleństwa i infantylności z dodatkiem sprytu i zwyczajnego szczęścia."
Moim zdaniem Depp odnalazł się w tej roli idealnie. Jego Mortdecai był ciapowaty, a społeczna bezradność widoczna na każdym kroku - w relacjach z żoną, z Grahamem, a nawet w niektórych sytuacjach z Jockiem. A brak pozytywny Deppa w Deppie szczególnie widać było w scenie, w której sir Graham przygniótł do swoim brzuchem do ściany. Znając Deppa spodziewałam się, że zacznie zaraz wymachiwać ręką, wskazując raz siebie, raz swojego towarzysza, nastawiłam się na dziwną minę wyrażającą zniesmaczenie, a dostałam coś zupełnie innego - dyskomfort, nieumiejętność poradzenia sobie z sytuacją, bezbronność i ciapowatość. Szczęścia mu nie brakowało, zadbali o to scenarzyści. Mimo wielu pozytywów akapit kończy się sformułowaniem, że Deppowi udało się zepsuć potencjał filmu.

"Pierwsza część "Piratów z Karaibów" może w końcu uczyniła z aktora gwiazdę o zasięgu globalnym, ale jednocześnie całkowicie go zdemoralizowała. Jack Sparrow powoli, lecz nieubłaganie stał się jedyną formą gry dostępną Deppowi. W rezultacie w ekranizacji powieści Bonfiglioliego ani przez chwilę nie widać Mortdecaia. Zamiast tego Depp chodzi jak Sparrow, mówi jak Sparrow, wygłupia się jak Sparrow i zachowuje jak Sparrow."
Czytając ostatnie zdanie miałam wrażenie, że pan Marcin nie widział tego filmu, a opisuje jedynie swoje wrażenia po tym, jak usłyszał, że Depp będzie grał Mortdecaia. Depp nie poruszał się jak Sparrow - wspomniany pirat chodzi sprężystym krokiem, cały czas poruszając ekscentrycznie odstającymi rękami: klik. Mortdecai kroczy dumnie, jak na swój status krwi przystało, dostojnie, elegancko. Sparrow mamrocze, Mortdecai mówi! Być może to kwestia nagłośnienia w kinie, jednak "Piratów z Karaibów" z pewnością musiałabym oglądać z napisami, natomiast "Bezwstydnego Mortdecaia" dałabym radę bez. Jeśli chodzi o wygłupianie, to faktycznie, bohaterzy robią to podobnie, trudno tego uniknąć przy tak podobnych charakterach, z pewnością trzeba jednak zauważyć, że Mortdecai zalicza wpadki w dziedzinach będących dla Jacka chlebem powszednim - takich jak szermierka czy strzelectwo. 
Ostatni punkt wymaga osobnego akapitu, w którym chciałabym przywołać najbardziej widoczne różnice w zachowaniach obu bohaterów. W przypadku zagrożenia, gróźb Mortdecai mówi piskliwym głosem, spina się, Sparrow zachowuje zimną krew, pozostaje sarkastyczny, gra ciała również niewiele się zmienia. Kapitan jest  odważny w stosunku do kobiet, natomiast Mortdecai, choć jest w stałym związku, zachowuje się w sferze seksualnej bardzo niepewnie, przy kontaktach ze swoją żoną jest zestresowany i to po Deppie widać. W "Bezwstydnym" postać Johnny'ego jest chwilami dziecinna, czego w najmniejszym stopniu nie można doświadczyć w "Piratach".
Osobiście oceniam rolę Deppa pozytywnie, zgadzam się, że zdarzają się podobieństwa w kreacji, jednak jestem pozytywnie zaskoczona. Sądzę, że Depp miał pomysł, jak zagrać Mortdecaia, w przeciwieństwie do postaci Szalonego Kapelusznika czy Indianina z "Jeźdźca", które wydawały mi się grane dla kasy. Uważam, że jest to pozytywny element w karierze tego aktora, ponieważ Depp nie utracił komiczności swojej kreacji jednocześnie grając zupełnie inaczej.

Przeskakując do kolejnej części recenzji, gdzie pan Marcin przestał skupiać się już tak bardzo na Deppie, przytoczę jedno zdanie, z którym z pewnością się zgadzam: 

"Film nie trzyma tempa."
Prawdą jest, że film gna do przodu z prędkością bolidu F1, a czasami wyraźnie zwalnia. Jest to poważny mankament, który w pewnym stopniu psuje odbiór filmu.

Przechodząc do podsumowania recenzji, po raz kolejny trafia się opinia, z którą się nie zgadzam:
"Gdyby tylko zamiast Deppa w filmie zagrał ktoś inny, "Bezwstydny Mortdecai" mógłby być nie tyle znośnym, co autentycznie śmiesznym dziełem. Tak się jednak nie stało."
Tym razem mam jednak za sobą widownię, która oglądała film razem ze mną i śmiała się równie często co ja, a z kina wyszła z lekką zadyszką. Z pewnością pozytywnym aspektem był fakt, że były to osoby w wieku około 13 lat, jak i dobrze po czterdziestce, w związku z czym widać uniwersalność humoru, który jednakże do pana Marcina nie przemówił.

 Cóż mogę powiedzieć? Film z pewnością był śmieszny i uważam, że był dobry. Nie twierdzę, że to arcydzieło, jednak nie zgadzam się z krytyką pana Marcina. Mam swoje zdanie i postanowiłam je wyrazić, tak samo zresztą jak pan Marcin - oboje mamy w końcu do tego prawo. Jak powiadają - są gusta i guściki. Sądzę, że stanowisko pana Marcina może być spowodowane rozczarowaniem - być może miał nadzieję na lepszą ekranizację książki, którą prawdopodobnie lubi. 

środa, 11 lutego 2015

Powitanie

Hej!
Chciałabym przedstawić Wam krótko siebie i to co będę Tutaj robić...
Kim jestem?
Jestem nastolatką, co oznacza, że mam więcej jak 11 lat... Tak naprawdę mam 15, można powiedzieć 16, lat. Od dziecka kocham książki, a właściwie od 5 roku życia, kiedy nauczyłam się czytać ze swojego własnego, pierwszego elementarza...
Co mnie łączy z książkami?
Z książkami związana jestem przez geny. Mój dziadek był pisarzem, babcia bibliotekarką, mama jest redaktorką książek naukowych. To właśnie od tych osób nauczyłam się miłości do tych wspaniałych przedmiotów, które, choć niepozorne, zawierają w sobie wiele historii.
Jestem bibliofilem, można rzec. Powieści zbieram i kolekcjonuję, mam dwa wielkie pod sam sufit regały, na których ustawiam moje woluminy razem z durnostojkami. Moje regały odzwierciedlają moją duszę, w której z pozoru panuje bałagan, jednak uważny obserwator może dostrzec porządek. Te półki to też moja historia - znajdują się tu książki, które czytałam jeszcze w dalekim dzieciństwie, jak i nowe, które dokupuje obecnie. W pudle na najniższej półce prawego regału znajdują się moje podręczniki szkolne, a zaraz obok stoją książki do programowania - najnowszego etapu w moim życiu. Prawy regał jest też bardziej kolorowy, emocjonalny, niczym prawa półkula mózgu, lewy zaś jest bardziej naukowy, choć również posiada w sobie dozę ekstrawagancji - to na nim trzymam również swoje kosmetyki (co może wydać się dziwne, jednak perfumy, pudry i inne duperelki mają naprawdę ładne opakowania i osobiście uważam, że wyglądają, jakby były na miejscu).
O czym jednak będzie ten blog?
Po powyższym opisie można założyć, że blog będzie przeznaczony książkom... Otóż nie! Będę również recenzowała, oceniała filmy, w miarę możliwości, spektakle grane w moim mieście... Bo filmy również są moją pasją... Ponadto będę zamieszczała również swoje refleksje na powyższe tematy. 
Dlaczego filmy?
Kocham kino! W swoim domu posiadam kolekcję, można to tak nazwać, 321 filmów, z których część oglądałam. Jestem stałym bywalcem kin. Przeciętnie raz w miesiącu odwiedzam te przybytki, jednak zdarzają się też takie tygodnie, w których bywam 4 razy w kinie...Umiem docenić dobry film, jednak mam swój gust i nie podoba mi się byle gniot.
Moje największe marzenie? 
Z pewnością darmowe kino i książki! 
Jakie nadzieje wiążę z tym blogiem?
Mam nadzieję, że pomoże on obudzić we mnie nowe pokłady kreatywności, że będzie dla mnie odskocznią od rzeczywistości.
Czy mam doświadczenie blogerskie? Recenzenckie?
Cóż, w obu przypadkach można chyba powiedzieć tak. Jeśli chodzi o blogowanie -miałam kilka blogów z opowiadaniami, największym sukcesem okazały się Zagubione Opowiadania... Jeśli chodzi o recenzowanie. Tak, ale nie. Swego czasu oceniałam blogi z opowiadaniami, a to dosyć podobne sprawy. Mam nadzieję, że mi to pomoże w prowadzeniu tego bloga.
Najbliższe plany?
Recenzja trylogii "Niezgodnej" oraz moje refleksje na temat filmu "Bezwstydny Mortdecai".