niedziela, 29 marca 2015

#2 "Akademia Dobra i Zła" Soman Chainani ~Recenzja


Soman Chainani

Akademia Dobra i Zła

1. Wygląd

Widzicie tę okładkę? Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy pomyślałam: co za paskudztwo! Takie mangopodobne coś. Pewnie mieliście podobne wrażenia... Mogę Wam więc zdradzić jedną rzecz: okładka zyskuje w rzeczywistości :D
W rzeczywistości logo Akademii jest błyszczące, zaś tło matowe... Może komuś wydawać się, że to niewielka różnica, jednak naprawdę dużo lepiej to wygląda.
Co mi się nie podoba w okładce? Szczerze mówiąc, pewna niedoróbka - zmieniająca się czcionka. Chodzi mi o to, że gdy ktoś uważniej się przyjrzy, zauważy, że font, którym pisany jest autor jest inny na grzbiecie niż na przodzie. Szczególnie drażniące było to dla mnie, ponieważ w książce pojawiają się inicjały w tym samym stylu co "grzbietowy" autor... W związku z czym "przedni" odstaje od rzeczywistości.
Pod wątpliwość poddaję też słuszność napisu: "Znakomita lektura dla fanek serii "Rywalki"..." Co ma piernik do wiatraka? 
Jeśli jednak mówimy o wyglądzie, trudno nie wspomnieć o ilustracjach... Właśnie.. Osobiście do obrazków w książkach jestem nastawiona negatywnie. Nigdy nie lubiłam bogato ilustrowanych książek (wyjątkiem może być "Tajemniczy Ogród", który jednak traktuję bardziej jako dzieło sztuki...), ponieważ twierdziłam, że obrazki zabijają wyobraźnię. Cóż, ta książka z pewnością trafi na półkę zaraz obok "Tajemniczego Ogrodu". Ilustracje są nieziemskie, a do tego tak dopasowane do książki, że naprawdę umilają jej czytanie! Składam wielkie gratulacje Iacopo Bruno, który, prosto rzecz ujmując, odwalił kawał niesamowitej roboty! Choć jedna rzecz bardzo mi się w ilustracjach nie podobała... Kojarzycie postać ubraną na czarno? Tę po lewej stronie okładki? Albo na zdjęciu po prawej? Przystojny chłopaczek, nie sądzicie? Otóż to jest dziewczyna. Tak, ja też byłam zaskoczona.
Swoją drogą, widzicie zdjęcie z koroną? Śliczne, prawda? Wiecie co zwróciło moją uwagę? Krawędzie kartek... Raz w życiu miałam do czynienia z książką, którą samodzielnie "otwierałam" i powiem tyle, możecie mi nie wierzyć, ale to jest magia...



2. Ogólniki
Cóż można powiedzieć? Może najpierw trochę o tym, co w książce się dzieje, czyli zarys fabuły:
Tego roku, najlepsze przyjaciółki Sophie i Agatha dowiedzą się dokąd trafiają po skończeniu trzynastu lat wszystkie zaginione dzieci. Do legendarnej Akademi Dobra i Zła, w której zwyczajni chłopcy i zwykłe dziewczynki są szkolone by zostać albo bajkowymi bohaterami, albo wielkimi złoczyńcami. Sophie, najładniejsza dziewczyna w całym Gavaldonie całe dotychczasowe życie marzyła żeby zostać już porwaną i trafić do zaczarowanego świata. Ze swoimi różowymi sukienkami, dobrymi stopniami i skłonnością do dobrych uczynków, wie, że ma szansę dostać się do szkoły Dobra i w efekcie zostać księżniczką z bajek. Z kolei Agatha gustująca w mrocznych strojach i czarnych kotach, pełna niechęci do wszystkich napotkanych na jej drodze istot, myśli, że trafi do szkoły Zła. Tymczasem staje sie zupełnie inaczej...
Nie sądzicie, że zapowiada się ciekawie?
Kiedy rozmawiałam z moją przyjaciółką (przed przeczytaniem) na temat tej książki, powiedziałam jej, że to współczesna wersja Kopciuszka, Po zapoznaniu się z powieścią zmieniłam zdanie. To współczesna wersja Kopciuszka, która wdaje się posiadać wątek rodem z Czarownicy.
Czy mi się podobało? Tak. 
3. Jak mi się czytało?
Zaskakująco dobrze. Powiem szczerze, że nie byłam przekonana do tej pozycji. Miałam wrażenie, że jest to książka dla dziewczynek, które wyrosły już z baśni, dorosły do samodzielnego czytania, ale nie powinny zabierać się jeszcze do Zmierzchu. Jest jednak inaczej. Cała książka wygląda jak baśń, ma fabułę przypominającą rasową opowieść braci Grimm. Jednak sposób jej napisania jest zupełnie inny. Szczególnie podoba mi się kreacja bohaterów, która jest na naprawdę wysokim poziomie. Pomysł na charaktery postaci, skryte charaktery, jest niezwykły.
Jak mi się jednak czytało? Szybko... Tak się złożyło, że dostałam książkę, kiedy byłam chora i miałam dużo czasu. Miałam nadzieję, że wypełni ona przynajmniej kilka nudnych godzin, jednak nie było jej to dane. Gdy zaczęłam czytać wieczorem, to zamiast położyć się normalnie spać i następnego dnia kontynuować, zrezygnowałam z dwóch godzin snu i doczytałam ją do końca. Tak, następnego dnia znowu mi się nudziło.  
4. Na co zwróciłam uwagę?
Z pewnością na ilustracje, jednak o tym wspominałam już wyżej. Powiem szczerze, że moją uwagę przykuła raczej kampania reklamowa oryginału.
Oficjalna strona serii
 Polecam zajrzeć na stronę, znajduje się tam wiele ciekawych informacji na temat serii, można zrobić quiz i dowiedzieć się w ilu procentach dobrym/złym się jest. Jednak najciekawszą rzeczą, którą tam znalazłam jest filmik promujący pierwszą część. Może zachęci Was do zakupu?

A dla tych, co książkę już mają i czytali:
Tak, część druga. Ba! Za 114 dni* premierę będzie miała ostatnia część trylogii. Kto się nie może doczekać? Ja na pewno.

5. Czy poleciłabym tę książkę?
Nikt tym razem nie będzie zaskoczony, że powiem tak. Komu? Wszystkim, którzy stęsknili się za baśniami. Tym, którzy zawsze chcieli zostać księżniczką/księciem. Tym, którzy myślą, że nie pasują do reszty świata. A także tym, którzy mają ochotę na dobrą książkę.
Na zakończenie fragment książki**, w którym Agata (Akademia Dobra) próbuje przedostać się na drugą stronę rzeki do Akademii Zła, jednak powstrzymuje ją bariera:

Agata odwróciła się gwałtownie do odbicia.
- Czy ty się właśnie odezwałaś?
Odbicie odchrząknęło.
- Zło ze złem,Dobro z dobrem.Wracaj do zamku, bo będziesz mieć problem.- Yyy, ale ja muszę przejść - powiedziała Agata.
Zło ze złem,Dobro z dobrem.Wracaj do zamku, bo będziesz mieć poważny problem.I mam tu na myśli zmywanie po kolacji albo zakaz wstępu do Sal Urody, albo jedno i drugie, jeśli by się mnie ktoś zapytał o zdanie.- Muszę się spotkać z przyjaciółką - naciskała Agata.
- Dobro nie ma przyjaciół po drugiej stronie - oznajmiło jej odbicie.
Agata usłyszała słodki dźwięk dzwoneczków, a kiedy się obejrzała, zobaczyła na końcu mostu lśnienie oznaczające zbliżające się wróżki. Jak miała przechytrzyć samą siebie? Jak miała znaleźć szczelinę we własnej zbroi?
Zło ze złem... Dobro z dobrem...W tej sekundzie domyśliła się odpowiedzi.
- A co z tobą? Czy ty masz przyjaciół?
Jej odbicie stężało.
- Nie wiem. A mam?
Agata zacisnęła zęby i spojrzała sobie w oczy.
- Jesteś za brzydka, żeby mieć przyjaciół.
Odbicie posmutniało.
- Stanowczo zła - powiedziało i zniknęło.
Agata wyciągnęła rękę, żeby dotknąć bariery. Tym razem jej dłoń bez trudu przeszła na drugą stronę. 


*114 dni w momencie publikacji tego posta, jednak czas płynie, a trudno byłoby zmieniać codziennie licznik :D
** Fragment pochodzi z książki "Akademia Dobra i Zła", której autorem jest Soman Chainani. Wydanej przez Wydawnictwo Jaguar.

Jeśli jesteście zainteresowani zakupem, polecam Księgarnię Matras - cena 29,93, w której za rejestrację można złapać dodatkowe -10% :D Natomiast w Dobrych Książkach (z których nie korzystałam), jest najtaniej, jeżeli chodzi o podstawową cenę, 28,93.

poniedziałek, 9 marca 2015

#1 "Próba ognia" Josephine Angelinie ~Recenzja


Josephine Angelini

Próba ognia



1. Wygląd
Książka przyciągnęła mnie do siebie swoją okładką, która przypadła mi do gustu i uwiodła mnie kompozycją błękitu, pomarańczy i nieagresywnej czerwieni. Jednak wiąże się też z nią pewna historia: kiedy na początku języka niemieckiego położyłam książkę na ławce, zwróciła ona uwagę mojej koleżanki. Nagle powiedziała z zaskoczeniem: "Te litery zmieniają kolor!" Przyznałam jej rację, bo faktycznie tak to wyglądało i zapomniałam o temacie, próbując skupić się na lekcji. Jednak w pewnym momencie koleżanka znów się odezwała: "A co, jeśli to jakiś szyfr?!" Oczywiście do końca lekcji próbowałyśmy rozkminić, cóż chcieli nam przekazać graficy/wydawcy. Niestety, nic nie zalazłyśmy...
Przed opublikowaniem tego postu zajrzałam jeszcze na stronę autorki i muszę powiedzieć, że jestem nieco rozczarowana. Choć polska okładka niewątpliwie jest śliczna, to znalazłam chyba cztery angielskie wersje i muszę przyznać, że  trzy są ładniejsze…
Po lewej najnowsza wersja, moja ulubiona. Po prawej równorzędnie ulubiona - minimalistyczna i zagadkowa, pod nią wydanie z obwolutą lewej dolnej. Na dole od lewej - kiepska moim zdaniem, szaro-pomarańczowa okładka, następnie druga ulubiona, choć za dużo na niej teksu, gdyby pozostawili sam tytuł + autora bardziej by mi się podobała. Na samym końcu najbrzydsza.
Jak tak teraz na to patrzę, to polska okładka zajmuje miejsce tuż przed biało-pomarańczową z twarzą głównej bohaterki. A wy co sądzicie?

2. Ogólniki
Książka jest podręcznikowym przykładem fantastyki. Główną bohaterką jest Lily - normalna nastolatka, chciałoby się powiedzieć… Niestety tak nie jest. Dziewczyna jest niezwykła i cierpi ze swojej oryginalności. Jest alergiczką, której organizm broni się przed wszystkim, co spotyka na swojej drodze. Z tego powodu musi rezygnować z wielu fajnych rzeczy, które robią nastolatkowie w Ameryce. Prościej? Głównie z piwa, imprez i kina. Jej przyjacielem jest Tristan (szkolny playboy), który pewnego dnia postanawia zabrać ją na domówkę (w ramach randki). W wyniku zdarzeń mających miejsce na imprezie, Lily dostaje ataku padaczki, podczas którego Lilliana - jej alter ego z innego świata - nawiązuje z nią kontakt i sprowadza do swojej rzeczywistości… Tak, życie Lily jest ciężkie… Wspominałam, że ojciec opuścił jej rodzinę, a matka jest szalona? Nie? Wybaczcie...

3. Jak mi się czytało?
Powiem tak – początek bardzo mi się podobał, akcja była wartka, sporo się działo, miało to logiczny sens, zapowiadało się super… Środek mnie znudził… Porównując tę publikację chociażby z „Rywalkami:, które pochłonęłam w jeden wieczór, czytałam ją bardzo długo. Przeczytanie pierwszych stu stron zajęło mi może godzinę, jednak następnych stu trzy wieczory, ponieważ miałam akcja zwolniła i nie czułam konieczności poznania dalszych losów bohaterki. Kolejne sto stron ponownie wartkiej i ciekawej akcji wynagrodziło mi w pewien sposób ten mankament.

Nie zrozumcie mnie źle – książka ma fabułę, da się ją czytać, jest ciekawa, ale tylko 2/3 książki się połyka. Resztę trzeba przeczytać :D
4. Na co zwróciłam uwagę?

Eh… Na brakujące spacje. Gdzieniegdzie chochlik drukarski zjadał odstępy przed półpauzami przy zapisie dialogów…
5. Czy poleciłabym tę książkę innym?

Może Was zaskoczę, ale tak! Książka zawiera kilka ciekawych refleksji na temat naszego świata. Szczególnie dobrze zapamiętałam tę, o śmieciach… Człowiek chce, żeby wszystko było czyste, dlatego pakuje wszystko osobno, przez co zaśmieca świat… Błędne koło.

Dlaczego jednak warto ją przeczytać?

Opowiada nietypową, interesującą historię, która szczególnie może się spodobać nastolatkom, jako alternatywa dla książek o wampirach.

Moim zdaniem posiada wszystko, co dobra fantastyka powinna mieć – akcja dzieje się w świecie podobnym do średniowiecza, magia istnieje, czarownice również. Pojawiają się również potwory (a właściwie krzyżówki różnych gatunków)… Właściwie brakuje tylko białego konia, bo rycerz właściwie jest.

Ciekawie przedstawiony został wątek Rowana, chłopaka, który opiekował się Lily w Salem Lillian. Rowana bowiem z Lillian łączyły romantyczne uczucie, które jednak uległy wypaleniu po tym, jak czarownica (spoiler) zamordowała jego ojca. Dokładnie opisane emocje, jakie towarzyszyły Rowanowi w trakcie spotkań z Lily (wyglądającej przecież dokładnie tak samo jak Lillian), pozwoliły wczuć się w jego sytuację, przy czym nie wydawały się sztuczne ani przesadzone.

W książce pojawia się wiele zabawnych dialogów. Jednym z moich ulubionych jest ten:

"- Jesteś bardzo dowcipny, Rowanie Jak-ci-tam-na-nazwisko.
- Fall.
- Mam spadać? Nie, dziękuję."



niedziela, 1 marca 2015

#1 5 powodów, dla których warto przeczytać... "Rywalki" K. Cass

Hejka,
powyżej znajduje się coś na wzór wideorecenzji książki Kiery Cass - "Rywalki" - mam nadzieję, że Wam się spodoba. Wybaczcie jakość :D
Cóż mogę dodać?
Do zobaczenia!
inFinite
Ps
W najbliższych planach mam recenzje dwóch książek tego samego wydawnictwa, które wygrałam u nich w konkursie - czekam jednak aż do mnie dotrą!

niedziela, 15 lutego 2015

#1 "Bezwstydny Mortdecai" ~Refleksje

"Bezwstydny Mortdecai" z pewnością nie jest filmem, który trzeba zobaczyć, można go jednak zakwalifikować do kategorii "warto". Jest to ekranizacja, która pozwala zapomnieć na chwilę o otaczającym świecie i śmiać się bez względu na humor. 
Jednak nie jestem gotowa napisać tym tytule recenzji - powód prosty - książki nie czytałam i nie byłabym w stanie w pełni obiektywnie i profesjonalnie ocenić tego dzieła filmowego. Pozostają mi więc przemyślenia!
Z obsadą, zarysem fabuły, kadrami z filmu można zapoznać się tutaj: klik.


Od razu przyznam się, że na film poszłam ze względu na Johnny'ego Deppa i Gwyneth Paltrow. Są to z pewnością nazwiska lubianych i cieszących się dużą popularnością aktorów. Deep wzbudza spore kontrowersje - zarzuca się mu brak oryginalności, kreowanie bardzo podobnych postaci. Trudno się z tym nie zgodzić - jego role w produkcjach takich jak: "Alicja w krainie czarów", "Jeździec znikąd" są kalką słynnego Jacka Sparrowa. Mają ten sam chód, takie same reakcje, w ten sam sposób są szalone. Na obronę Johnny'ego i jego warsztatu można powiedzieć tylko tyle: został zaszufladkowany i gra, jak zaszufladkowany, gdyby grał inaczej, nie zarabiałby. Ten film jest jednak zupełnie inny. Niestety, z moją opinią nie zgadza się recenzent Filmwebu, chciałabym więc opisać Wam swoje przemyślenia  odnośnie zagadnienia: "W których momentach widać, że Marcin Pietrzyk ma problem z Deepem."

Recenzja pana Marcina Pietrzyka dostępna jest tutaj: klik.

Na samym początku przytoczę tytuł pracy pana Marcina: "Johnny Deep musi odejść". Szczerze mówiąc, uważam, że powinien zostać oznaczony jako spoiler. Czytelnik od razu wie, że w recenzji autor będzie wieszał psy na aktorze. I pewnie niewielu z Was zaskoczy, że naprawdę tak jest.

"Nie mam nic przeciwko temu, by aktorzy wielkiego kalibru z premedytacją niszczyli własną legendę."
To zdanie rozpoczyna wypowiedź pana Marcina. Cóż, jest to dla mnie dość ograniczone stanowisko, które można streścić w słowach: "jeśli coś jest dobre, to po co to ulepszać?" Skoro jakiś aktor dobrze gra za każdym razem takiego samego szaleńca, to dlaczego miałby próbować czegoś nowego, rozwinąć się, jak zrobił to Depp? Skoro J. K. Rowling - postać znana, szanowana - pisze niesamowite książki fantastyczne o Harrym Potterze, to z premedytacją zniszczyła własną legendę publikując "Trafny wybór"? 

"Mam jednak poważny problem z aktorami, którzy sabotują nie tylko swoją karierę, ale i filmy, w których występują. A to jest właśnie przypadek Johnny'ego Deppa i "Bezwstydnego Mortdecaia"."
Cóż, po tym wstępie można się domyśleć, że Johnny Depp chciał zniszczyć ten film. To był jego cel życia. Z pewnością wynajmował najemników, żeby porywali go z planu, gubił scenariusze gdzie popadnie, w wywiadach zdradzał fabułę ze szczegółami, po kryjomu kradł drożdżówki reżyserowi. Cóż, mój komentarz zawiera podobną ilość absurdu co stwierdzenie pana Marcina.

Następnie pan Marcin wspomina cechy Mortdecaia z książki:

"W jego osobie doskonale mieszają się ciapowatość, społeczna bezradność, szczypta szaleństwa i infantylności z dodatkiem sprytu i zwyczajnego szczęścia."
Moim zdaniem Depp odnalazł się w tej roli idealnie. Jego Mortdecai był ciapowaty, a społeczna bezradność widoczna na każdym kroku - w relacjach z żoną, z Grahamem, a nawet w niektórych sytuacjach z Jockiem. A brak pozytywny Deppa w Deppie szczególnie widać było w scenie, w której sir Graham przygniótł do swoim brzuchem do ściany. Znając Deppa spodziewałam się, że zacznie zaraz wymachiwać ręką, wskazując raz siebie, raz swojego towarzysza, nastawiłam się na dziwną minę wyrażającą zniesmaczenie, a dostałam coś zupełnie innego - dyskomfort, nieumiejętność poradzenia sobie z sytuacją, bezbronność i ciapowatość. Szczęścia mu nie brakowało, zadbali o to scenarzyści. Mimo wielu pozytywów akapit kończy się sformułowaniem, że Deppowi udało się zepsuć potencjał filmu.

"Pierwsza część "Piratów z Karaibów" może w końcu uczyniła z aktora gwiazdę o zasięgu globalnym, ale jednocześnie całkowicie go zdemoralizowała. Jack Sparrow powoli, lecz nieubłaganie stał się jedyną formą gry dostępną Deppowi. W rezultacie w ekranizacji powieści Bonfiglioliego ani przez chwilę nie widać Mortdecaia. Zamiast tego Depp chodzi jak Sparrow, mówi jak Sparrow, wygłupia się jak Sparrow i zachowuje jak Sparrow."
Czytając ostatnie zdanie miałam wrażenie, że pan Marcin nie widział tego filmu, a opisuje jedynie swoje wrażenia po tym, jak usłyszał, że Depp będzie grał Mortdecaia. Depp nie poruszał się jak Sparrow - wspomniany pirat chodzi sprężystym krokiem, cały czas poruszając ekscentrycznie odstającymi rękami: klik. Mortdecai kroczy dumnie, jak na swój status krwi przystało, dostojnie, elegancko. Sparrow mamrocze, Mortdecai mówi! Być może to kwestia nagłośnienia w kinie, jednak "Piratów z Karaibów" z pewnością musiałabym oglądać z napisami, natomiast "Bezwstydnego Mortdecaia" dałabym radę bez. Jeśli chodzi o wygłupianie, to faktycznie, bohaterzy robią to podobnie, trudno tego uniknąć przy tak podobnych charakterach, z pewnością trzeba jednak zauważyć, że Mortdecai zalicza wpadki w dziedzinach będących dla Jacka chlebem powszednim - takich jak szermierka czy strzelectwo. 
Ostatni punkt wymaga osobnego akapitu, w którym chciałabym przywołać najbardziej widoczne różnice w zachowaniach obu bohaterów. W przypadku zagrożenia, gróźb Mortdecai mówi piskliwym głosem, spina się, Sparrow zachowuje zimną krew, pozostaje sarkastyczny, gra ciała również niewiele się zmienia. Kapitan jest  odważny w stosunku do kobiet, natomiast Mortdecai, choć jest w stałym związku, zachowuje się w sferze seksualnej bardzo niepewnie, przy kontaktach ze swoją żoną jest zestresowany i to po Deppie widać. W "Bezwstydnym" postać Johnny'ego jest chwilami dziecinna, czego w najmniejszym stopniu nie można doświadczyć w "Piratach".
Osobiście oceniam rolę Deppa pozytywnie, zgadzam się, że zdarzają się podobieństwa w kreacji, jednak jestem pozytywnie zaskoczona. Sądzę, że Depp miał pomysł, jak zagrać Mortdecaia, w przeciwieństwie do postaci Szalonego Kapelusznika czy Indianina z "Jeźdźca", które wydawały mi się grane dla kasy. Uważam, że jest to pozytywny element w karierze tego aktora, ponieważ Depp nie utracił komiczności swojej kreacji jednocześnie grając zupełnie inaczej.

Przeskakując do kolejnej części recenzji, gdzie pan Marcin przestał skupiać się już tak bardzo na Deppie, przytoczę jedno zdanie, z którym z pewnością się zgadzam: 

"Film nie trzyma tempa."
Prawdą jest, że film gna do przodu z prędkością bolidu F1, a czasami wyraźnie zwalnia. Jest to poważny mankament, który w pewnym stopniu psuje odbiór filmu.

Przechodząc do podsumowania recenzji, po raz kolejny trafia się opinia, z którą się nie zgadzam:
"Gdyby tylko zamiast Deppa w filmie zagrał ktoś inny, "Bezwstydny Mortdecai" mógłby być nie tyle znośnym, co autentycznie śmiesznym dziełem. Tak się jednak nie stało."
Tym razem mam jednak za sobą widownię, która oglądała film razem ze mną i śmiała się równie często co ja, a z kina wyszła z lekką zadyszką. Z pewnością pozytywnym aspektem był fakt, że były to osoby w wieku około 13 lat, jak i dobrze po czterdziestce, w związku z czym widać uniwersalność humoru, który jednakże do pana Marcina nie przemówił.

 Cóż mogę powiedzieć? Film z pewnością był śmieszny i uważam, że był dobry. Nie twierdzę, że to arcydzieło, jednak nie zgadzam się z krytyką pana Marcina. Mam swoje zdanie i postanowiłam je wyrazić, tak samo zresztą jak pan Marcin - oboje mamy w końcu do tego prawo. Jak powiadają - są gusta i guściki. Sądzę, że stanowisko pana Marcina może być spowodowane rozczarowaniem - być może miał nadzieję na lepszą ekranizację książki, którą prawdopodobnie lubi. 

środa, 11 lutego 2015

Powitanie

Hej!
Chciałabym przedstawić Wam krótko siebie i to co będę Tutaj robić...
Kim jestem?
Jestem nastolatką, co oznacza, że mam więcej jak 11 lat... Tak naprawdę mam 15, można powiedzieć 16, lat. Od dziecka kocham książki, a właściwie od 5 roku życia, kiedy nauczyłam się czytać ze swojego własnego, pierwszego elementarza...
Co mnie łączy z książkami?
Z książkami związana jestem przez geny. Mój dziadek był pisarzem, babcia bibliotekarką, mama jest redaktorką książek naukowych. To właśnie od tych osób nauczyłam się miłości do tych wspaniałych przedmiotów, które, choć niepozorne, zawierają w sobie wiele historii.
Jestem bibliofilem, można rzec. Powieści zbieram i kolekcjonuję, mam dwa wielkie pod sam sufit regały, na których ustawiam moje woluminy razem z durnostojkami. Moje regały odzwierciedlają moją duszę, w której z pozoru panuje bałagan, jednak uważny obserwator może dostrzec porządek. Te półki to też moja historia - znajdują się tu książki, które czytałam jeszcze w dalekim dzieciństwie, jak i nowe, które dokupuje obecnie. W pudle na najniższej półce prawego regału znajdują się moje podręczniki szkolne, a zaraz obok stoją książki do programowania - najnowszego etapu w moim życiu. Prawy regał jest też bardziej kolorowy, emocjonalny, niczym prawa półkula mózgu, lewy zaś jest bardziej naukowy, choć również posiada w sobie dozę ekstrawagancji - to na nim trzymam również swoje kosmetyki (co może wydać się dziwne, jednak perfumy, pudry i inne duperelki mają naprawdę ładne opakowania i osobiście uważam, że wyglądają, jakby były na miejscu).
O czym jednak będzie ten blog?
Po powyższym opisie można założyć, że blog będzie przeznaczony książkom... Otóż nie! Będę również recenzowała, oceniała filmy, w miarę możliwości, spektakle grane w moim mieście... Bo filmy również są moją pasją... Ponadto będę zamieszczała również swoje refleksje na powyższe tematy. 
Dlaczego filmy?
Kocham kino! W swoim domu posiadam kolekcję, można to tak nazwać, 321 filmów, z których część oglądałam. Jestem stałym bywalcem kin. Przeciętnie raz w miesiącu odwiedzam te przybytki, jednak zdarzają się też takie tygodnie, w których bywam 4 razy w kinie...Umiem docenić dobry film, jednak mam swój gust i nie podoba mi się byle gniot.
Moje największe marzenie? 
Z pewnością darmowe kino i książki! 
Jakie nadzieje wiążę z tym blogiem?
Mam nadzieję, że pomoże on obudzić we mnie nowe pokłady kreatywności, że będzie dla mnie odskocznią od rzeczywistości.
Czy mam doświadczenie blogerskie? Recenzenckie?
Cóż, w obu przypadkach można chyba powiedzieć tak. Jeśli chodzi o blogowanie -miałam kilka blogów z opowiadaniami, największym sukcesem okazały się Zagubione Opowiadania... Jeśli chodzi o recenzowanie. Tak, ale nie. Swego czasu oceniałam blogi z opowiadaniami, a to dosyć podobne sprawy. Mam nadzieję, że mi to pomoże w prowadzeniu tego bloga.
Najbliższe plany?
Recenzja trylogii "Niezgodnej" oraz moje refleksje na temat filmu "Bezwstydny Mortdecai".